WYBORY

wybory

Przychodząc na świat, nie miałem żadnego wyboru, ale przy pierwszym karmieniu już tak.

Stanąłem na własnych nogach dość szybko, chyba z powodu tego dyskomfortu, który przyniosła ze sobą pełna pielucha. Wydaje mi się, że pierwsze kroki również wykonałem z jej powodu. Żeby nie pozostawać dłużej w wątpliwym klimacie przebierając nóżkami, z radością wszedłem w zupełnie nowe i to świeże powietrze.

Wraz z opanowaniem chodzenia wniknąłem w prawdziwy gąszcz wyborów. Lewo, prosto, prawo i jeszcze do tyłu…

Po latach  na jednej z zaśnieżonych równin wawerskich byłem świadkiem karykatury takiej wielości wyborów. Rower po prostu rwał się w różne strony, a jego właściciel okazywał wielkie niezdecydowanie, usiłując mu dotrzymywać kroku. Rower na sto procent był pijany, bo w pewnym momencie wyłożył się jak długi, ciągnąc za sobą zrozpaczonego właściciela, któremu w ostatnim momencie ewolucji zsuwał się z głowy kapelusik i turlał na wyciągnięcie ręki. Nastawał chwilowy bezruch. Uwolniona od kierownika dłoń pełzła w kierunku nakrycia głowy, by ruchem posuwistozwrotnym osadzić je na opuszczonej czuprynie. Dopiero wtedy rozpoczynał się manewr podrywania całego zespołu na równe nogi i koła. Ośnieżoną równinę wawerską przemierzali tak w dość monotonnym tempie, co chwila powtarzając wyżej opisany manewr. Jedno jest pewne, człowiek towarzyszący rowerowi potrafił zapanować nad mnogością wyborów i z najwyraźniej wrodzonym uporem zmierzał w kierunku wcześniej obranym.

Mój ojciec zagrał ostatni raz w totolotka, kiedy z cotygodniową rutyną wybrał celnie wszystkie sześć numerków. Po odsłuchanym komunikacie radiowym był skłonny świętować, sięgnął do portfela, a tam… niewysłany kupon! Tyle wyborów i na nic. Pomyśleć, że do kolektury miał jedynie 10 metrów.

W wojsku próbowałem mieć wybór chociażby przy spożywaniu obiadu. Wybierałem z zupy to, co dało się zjeść, by w drugiej kolejności zjeść resztę. Taki wybór był spowodowany nadmiernym wyczekiwaniem wygłodzonego organizmu na każdą pojawiającą się kalorię. W tym samym czasie i podobnych okolicznościach dentysta wojskowy wybrał mi z jamy ustnej dwa zęby, z tego jeden zdrowy.

– Nie ma co marynarzu żałować. I tak by się kiedyś popsuł.

Z wyborem życzeń dla złotej rybki nie miałem najmniejszych problemów. W wyniku szybkiej analizy odrzuciłem marzenia o posiadaniu pięknego pałacu i innych znamion zamożności. Za komuny mogłem przecież dostać domiar, czyli nadzwyczaj wielki podatek od wzbogacenia, który zawsze przewyższał wzbogacenie kilkakrotnie. Skupiłem się więc na prawdziwym życiu. W trzech marzeniach wybrałem trzy kobiety mojego życia, żonę, starszą córkę i młodszą córkę. Złota rybka stanęła na wysokości zadania i za wolność odpłaciła się z prawdziwą nawiązką.

W centrum miasta już z odległości kilku kroków od przeciwnika zorientowałem się, że nie będzie lekko. Musieliśmy oboje podjąć błyskawiczny wybór strony mijania. Wybraliśmy dwie różne i mimo wszystko, a może właśnie z tego powodu, wpadliśmy na siebie. Cóż, to było takie jedyne w naszym życiu spotkanie wyższego stopnia z osobą od początku do końca nieznaną …

Wybieramy całe życie, raz dobrze, raz tak sobie, a raz źle. Powinniśmy się przyzwyczaić do tego, że nie mając wyboru musimy jednak wybierać.

4 myśli w temacie “WYBORY

  1. ~Ollie 6 Maj 2015 / 07:17

    Świetna puenta! I z nią do urn w niedzielę!

    Polubienie

  2. ~Basia 6 Maj 2015 / 20:45

    A ja mam dość wybierania „mniejszego zła”. I znów będę musiała.

    Polubienie

Dodaj komentarz