Kontener
Pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku, kiedy to włóczyłem się po mieście z przyjaciółmi bez określonego celu, przyłączył się do nas niezmiernie wesoły człowiek. Chętnie grywał na organkach i gitarze modne kawałki, parodiował typy uliczne i utrzymywał nas w ciągłej wesołości.
Z praskim akcentem rozbawiał bazarową reklamą:
– Maść na szczury! Maść na szczury! Łapiesz pan szczura, smarujesz pod włos i po dwóch tygodniach bydle zdycha! Maść na szczury! Maść na szczury!
Przesiadywaliśmy w parkach, w ogrodach, w mieszkaniach ciesząc się z samego faktu bycia ze sobą. Ktoś rzucił pomysł nazwania naszej paczki Pażniewo. Ktoś zrobił pieczątkę z gumki do ścierania z taką nazwą. Stemplowaliśmy wszystko co się dało ostemplować z powodu i bez. W obiegu pojawiły się banknoty z naszym stempelkiem. Bywało oczywiście, że nie chciano ich od nas przyjąć, ale my szliśmy w tzw zaparte i wmawialiśmy, że takie banknoty dostaliśmy wcześniej, więc musi być wszystko w porządku. Po co taki zabieg, nie wiem, ale czy młodzieńcza fantazja ma na wszystko odpowiedź?
Wcześniej wspomniany kolega jako jedyny pracował już zawodowo. Pochodził z wielodzietnej, rozbitej i niezamożnej rodziny. U rzemieślnika składał maszynki do golenia. W ten sposób sam się utrzymywał i pomagał młodszemu rodzeństwu. Solidarnie pomagaliśmy mu również i to w sposób w jaki tylko potrafiliśmy. Głodny przy nas nigdy nie był, bo na świeży chleb i serek topiony zawsze coś się w kieszeni znalazło. Obdarowywaliśmy go koszulami, spodniami i innymi detalami niezbędnego codziennego wyposażenia. Przyjmował wszystko z wyraźnym zakłopotaniem, ale i ze szczerą wdzięcznością.
Trafił do wojska, zrobił zawodowe prawo jazdy. Po wojsku osiedlił się w jednym z nadbałtyckich miast, ożenił i zaczął pracować jako kierowca na tzw tirach. Często zajeżdżał do mnie i porywał mnie na niesamowite wycieczki po Polsce, zawsze z gitarą, i zawsze z wielkim poczuciem humoru.
– Masz ochotę na śliwki?
Skręcał w sobie znane drogi, przebijał pod drzewami, zatrzymywał samochód, wchodził na dach i wracał obładowany śliwkami, które koszone krawędzią kontenera gromadziły się na dachu.
Któregoś razu, gdzieś w Krakowie, wyhamował przed starym tunelem:
– Muszę sprawdzić czy się zmieścimy.
Miał nosa, mogliśmy mieć problem. Myślałem, że się wycofa, a on upuścił powietrza we wszystkich kołach, pojazd obniżył się a my bardzo wolniutko przejechaliśmy…
– Co to za krzyżyki na podsufitce?
– Autostopowiczki. I mrugnął porozumiewawczo okiem.
Wszędzie gdzie docierał witano go z radością. Moje córki mówiły o nim Wujek Kontener.
Dzisiaj Kontener jeździ dalej, ale po Irlandii.
Od czasu do czasu dzwoni, wypytuje co słychać, prosi o zapalenie świeczki na mogile ojca, pozdrawia rodzinę, znajomych, wspomina dawne czasy, mówiąc, że nigdy nie zapomni wyciągniętej do niego ręki.
A ja się zastanawiam, czy on tą swoją radością nie dał mi więcej niż ja jemu…
Zapraszam na fotorelację z 7WSC.
Piękne zdjęcia wykonane przez Krzysztofa Wasilczyka
w trakcie 7. Warszawskich Spotkań Ceramicznych.
____________________________
Bardzo dobra proza, świetnie sie czyta.
PolubieniePolubienie
Dziękuję 🙂
PolubieniePolubienie