Dzień 2909 Kontener

Kontener

Pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku, kiedy to włóczyłem się po mieście z przyjaciółmi bez określonego celu, przyłączył się do nas niezmiernie wesoły człowiek. Chętnie grywał na organkach i gitarze modne kawałki, parodiował typy uliczne i utrzymywał nas w ciągłej wesołości.

Z praskim akcentem rozbawiał bazarową reklamą:

– Maść na szczury! Maść na szczury! Łapiesz pan szczura, smarujesz pod włos i po dwóch tygodniach bydle zdycha! Maść na szczury! Maść na szczury!

Przesiadywaliśmy w parkach, w ogrodach, w mieszkaniach ciesząc się z samego faktu bycia ze sobą. Ktoś rzucił pomysł nazwania naszej paczki Pażniewo. Ktoś zrobił pieczątkę z gumki do ścierania z taką nazwą. Stemplowaliśmy wszystko co się dało ostemplować z powodu i bez. W obiegu pojawiły się banknoty z naszym stempelkiem. Bywało oczywiście, że nie chciano ich od nas przyjąć, ale my szliśmy w tzw zaparte i wmawialiśmy, że takie banknoty dostaliśmy wcześniej, więc musi być wszystko w porządku. Po co taki zabieg, nie wiem, ale czy młodzieńcza fantazja ma na wszystko odpowiedź?

Wcześniej wspomniany kolega jako jedyny pracował już zawodowo. Pochodził z wielodzietnej, rozbitej  i niezamożnej rodziny. U rzemieślnika składał maszynki do golenia. W ten sposób sam się utrzymywał i pomagał młodszemu rodzeństwu. Solidarnie pomagaliśmy mu również i to w sposób w jaki tylko potrafiliśmy. Głodny przy nas nigdy nie był, bo na świeży chleb i serek topiony  zawsze coś się w kieszeni znalazło.  Obdarowywaliśmy go koszulami, spodniami i innymi detalami niezbędnego codziennego wyposażenia. Przyjmował wszystko z wyraźnym zakłopotaniem, ale i ze szczerą wdzięcznością.

Trafił do wojska, zrobił zawodowe prawo jazdy. Po wojsku osiedlił się w jednym z nadbałtyckich miast, ożenił i zaczął pracować jako kierowca na tzw tirach. Często zajeżdżał do mnie i porywał mnie na niesamowite wycieczki po Polsce, zawsze z gitarą, i zawsze z wielkim poczuciem humoru.

– Masz ochotę na śliwki?

Skręcał w sobie znane drogi, przebijał pod drzewami, zatrzymywał samochód, wchodził na dach i wracał obładowany śliwkami, które koszone krawędzią kontenera gromadziły się na dachu.

Któregoś razu, gdzieś w Krakowie, wyhamował przed starym tunelem:

– Muszę sprawdzić czy się zmieścimy.

Miał nosa, mogliśmy mieć problem. Myślałem, że się wycofa, a on upuścił powietrza we wszystkich kołach, pojazd obniżył się a my bardzo wolniutko przejechaliśmy…

– Co to za krzyżyki na podsufitce?

– Autostopowiczki. I mrugnął porozumiewawczo okiem.

Wszędzie gdzie docierał witano go z radością. Moje córki mówiły o nim Wujek Kontener.

Dzisiaj Kontener jeździ dalej, ale po Irlandii.

Od czasu do czasu dzwoni, wypytuje co słychać, prosi o zapalenie świeczki na mogile ojca, pozdrawia rodzinę, znajomych, wspomina dawne czasy, mówiąc, że nigdy nie zapomni wyciągniętej do niego ręki.

 A ja się zastanawiam, czy on tą swoją radością nie dał mi więcej niż ja jemu…

 

 

 

 

 

 

 

 

__________________



Zapraszam na fotorelację z 7WSC.

Proszę Kliknąć TU

Piękne zdjęcia wykonane przez Krzysztofa Wasilczyka

w trakcie 7. Warszawskich Spotkań Ceramicznych.

Zapraszam. Proszę kliknąć TU.

____________________________


2 myśli w temacie “Dzień 2909 Kontener

  1. ~Jaga 3 listopada 2011 / 07:59

    Bardzo dobra proza, świetnie sie czyta.

    Polubienie

Dodaj komentarz